komiksowo #1: Judge Dredd


    Sędzia Dredd - najbardziej zapominany z niezapomnianych bohaterów. W Polsce znany głównie za sprawą filmu z Sylvestrem Stallone i fantastycznego komiksowego crossoveru Batman/ Judge Dredd, wydanego przez kultowe  TM-Semic w latach dziewięćdziesiątych. Dzisiaj o postać ponurego sędziego Mega City-One nie biją się producenci gier ani filmów, a szkoda.


    Dredd nie jest typowym herosem, już bardziej antybohaterem. Na liście twardzieli plasuje się gdzieś pomiędzy Batmanem a Punisherem, najbliżej mu chyba do Robocopa, chociaż to tylko luźne skojarzenie. Nie ma mocy Spidermana, wdzięku Thora ani nawet przebiegłości Rocketa. Sędzia to dość toporny typ o ograniczonej mimice i zerowej empatii. Typowy zadaniowiec. Nie przebiera w środkach. Daje się lubić, ale bez szaleństwa. Niemniej jest w tej postaci spory potencjał, o czym świadczy naprawdę świetny Dredd z 2012 roku. Polecam zobaczyć ten film, niejako w kontrze do mnożących się bez końca widowisk MCU i DC, nakręconych według tych samych, ogranych schematów. 

OUT NOW: Batman vs Judge Dredd digest edition!
Batman vs Judge Dredd

     

   
    Dredd w reżyserii Pete'a Travisa nie jest bynajmniej arcydziełem, ale jako ekranizacja komiksu, jest po prostu świetny. Nie obiecuje zbyt wiele, więc nie zawodzi. Daje dużo frajdy i nieskrępowanej rozrywki. Wizualnie jest perfekcyjnie komiksowy, barwy tutaj są ostre jak brzytwa, fabuła jedynie pretekstowa, ale dzięki temu akcja nie ustaje nawet na chwilę. Nawet kadry są wierne komiksowej estetyce. Największe osiągnięcie fimowego Dredda polega na tym, że jest on dokładnie tym, czym powinien być. Lekko kiczowatą, ale znakomitą rozrywką. Krew tryska tu z jak fontanny a dialogi nie grzęzną na mieliźnie taniego moralizatorstwa. Dzięki zamkniętej i zwartej kompozycji, oglądanie tego filmu przypomina czytanie wydanego na wysokiej jakości papierze, kompletnego i dobrze złożonego, komiksowego omnibusa.