Kto się boi muzyki Chopina?
Pomimo tego, że XVIII Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina trwał ponad dwadzieścia dni i składał się z czterech etapów, które obfitowały w ogromną ilość niezwykłych występów oraz setki godzin wspaniałej muzyki, media głównego nurtu niemal cały ten czas przespały, budząc się dopiero na sam finał, kiedy już jury wyłoniło zwycięzcę.
Wtedy medialna machina ruszyła błyskawicznie. Triumfator konkursu, kanadyjski pianista chińskiego pochodzenia, Bruce (Xiaoyu) Liu, którego nazwisko zaczęto odmieniać przez wszystkie przypadki, w niespełna trzy dni został gościem telewizji śniadaniowej, pojawił się na okładce gazety i udzielił kilkunastu wywiadów. Nasuwa się pytanie: gdzie w tym wszystkim muzyka? Nigdzie. Muzyka już była. Bruce Liu dla mainstreamowych mediów równie dobrze mógłby wygrać Taniec z Gwiazdami, galę KSW czy Przegląd Piosenki Aktorskiej.
Z perspektywy medialnej liczy się tylko zwycięstwo. Nieważne czyje i w jakiej kategorii. Nie liczy się konkurs, jego stuletnia tradycja: liczy się sława i chwała zwycięzcy, z której można coś wziąć dla siebie: opalać się w blasku reflektorów i świecić światłem odbitym. Podobne zjawisko występuje w muzyce pop: tam twórczość jest tylko dodatkiem do wykonawcy, prawdziwym towarem jest wizerunek.
Andante, andante
Dlaczego można mieć żal do mediów masowych za zdawkowe traktowanie Konkursu Chopinowskiego? Przecież występy transmitowała TVP Kultura, bezpłatnie YouTube i aplikacja Instytutu Chopinowskiego? Ponieważ, kiedy pojawia się szansa na wypromowanie szalenie ciekawego widowiska, stojącego na wysokim poziomie, to w telewizyjnej dwójce transmitowane jest nieśmiertelne You Can Dance, które już od lat doskonali poczucie estetyki obywateli, podczas gdy Koncert Laureatów Konkursu Chopinowskiego zostaje „schowany” na antenie stosunkowo niszowej TVP Kultura. Misja mediów publicznych? To nie tak miało być. Trudno się potem dziwić, że według statystyk, przeciętny Polak chodzi do filharmonii i/lub opery raz na sto trzydzieści cztery lata.
Inne, wiodące medium w Polsce, serwis Plotek – z którego można się śmiać, ale który wciąż jest dla większości naszych rodaków jedynym źródłem wiedzy o świecie kultury – zauważył Konkurs dopiero wtedy, kiedy telewizyjni redaktorzy pokłócili się w studiu podczas oceniania występu pianistów.
Szanse na ogłupienie społeczeństwa znajdą się na każdym kroku. Widzowie przejedzeni telewizyjnymi fast foodami już nie potrafią wyjść poza utarty repertuar, bo są po prostu rozleniwieni. Jeden konkurs pianistyczny, co prawda, nie wyleczy zgagi po niezdrowej pulpie, którą ich karmi telewizja, ale chociaż pozwoli zasmakować czegoś lepszego. Nawet z ukradkowego słuchania Poloneza G – moll może wyrosnąć wytrawny meloman.
Światło, muzyka, akcja
Konkurs Chopinowski to prawdziwe widowisko, które trzyma w napięciu do samego końca. Zmagania pianistów to rywalizacja rodem z turniejów Wielkiego Szlema, istna Liga Mistrzów Fortepianu. Śledzenie kolejnych etapów konkursu ma charakter czysto sportowy: jednego pianistę lubi się mniej, drugiego bardziej, jednemu życzy się rychłej porażki, innemu co najmniej finału itp. Stawka gry jest wysoka, bowiem wygrana w takim konkursie otwiera pianiście drzwi do najlepszych sal koncertowych świata. Pikanterii dodaje fakt, że werdykt jury nie zawsze bywa sprawiedliwy, kontrowersyjne decyzje to nieodłączny element warszawskiego konkursu.
Bywa czasem i tak, jak w latach osiemdziesiątych, że najwybitniejszy z artystów (Ivo Pogorelić) nie zostaje dopuszczony do finału, co jednak nie przeszkadza mu zrobić olbrzymiej kariery i przez kilkadziesiąt lat zawstydzać jury, które się na nim nie poznało. Na znak protestu, Martha Argerich, która zasiadała wtedy w komisji, zrezygnowała z dalszego sędziowania w konkursie.
Finale: Andante
Kto więc się boi muzyki Chopina i dlaczego? Boją się praktycznie wszyscy i najprawdopodobniej będą bać się nadal. Przeciętnemu Kowalskiemu muzyka klasyczna kojarzy się z czymś nudnym, hermetycznym i trudnym w odbiorze. Muzykę instrumentalną, media z konsekwencją obrzydzają od dziesięcioleci, prezentując ją jako nudną i pretensjonalną lub tak elitarną i skomplikowaną, że niemożliwą do strawienia przez nieprofesjonalnego słuchacza.
Radio i telewizja zawsze schlebia najniższym gustom, bo to po prostu się opłaca. Nie inaczej funkcjonują takie serwisy jak Youtube i Spotify. Ktoś słuchający Chopina i Debussy’ego, wśród rekomendacji najpewniej ujrzy utwory Eminema i Ariany Grande, ale czy w drugą stronę algorytm zadziała tak samo? Niełatwo wydostać się z pułapki międzynarodowej muzyki popularnej. Jak twierdził Zygmunt Bauman, żyjemy dziś w supermarkecie kulturowym. Mamy dostęp do sztuki wysokiej w takim samym stopniu jak do sztuki niskiej. Dlaczego więc, będąc w tym supermarkecie, ograniczamy swój wybór tylko do najniższych półek?
Czy ktoś, kto nie skończył szkoły muzycznej, a chciałby wyjść z tego klinczu, ma jakieś wyjście? Czy da się słuchać muzyki klasycznej „na głupiego”? Nad tym będę się zastanawiał w następnym tekście.