Squid Game to hit w pełnym tego słowa znaczeniu. Bez żadnych wcześniejszych zapowiedzi ze strony Netflixa, bez dmuchania bańki ze strony producentów – serial stał się przebojem, kiedy tylko wylądował w katalogu giganta z Los Gatos, zarobił prawie miliard dolarów, a widziało go już ponad 130 milionów widzów[1]. Szturmem wszedł do masowej wyobraźni, podbił serca widzów, zdominował memy i przebierane imprezy.
Ocenianie tak głośnego tytułu jakim bez wątpienia jest Squid Game, to stąpanie po cienkim lodzie, bowiem z jednej strony można ulec magii pozytywnej opinii krytyków i znajomych, z drugiej - próbując być na siłę krytycznym - pozostać ślepym na geniusz i kunszt twórców.
Nie chcąc zatem wpaść we własne sidła, zamiast napisać klasyczną recenzję, wymienię poszczególne elementy serialu, które wpływają – jakby nie było – na jego wyjątkowość.
Motyw
W Squid Game, od samej fabuły ważniejszy jest motyw główny, wokół którego kręci się cała historia. Motyw, który można opisać jako wariację na temat brutalnych reality shows przyszłości, zawodów w stylu battle royal, w których ogromne pieniądze wygrywa ten, kto jako ostatni utrzyma się przy życiu. Koncept nie jest nowy, ani specjalnie odkrywczy, bo obecny od lat w literaturze (Igrzyska Śmierci, Uciekinier) czy filmach i serialach (Platforma, Piła), ale też nie do przesady eksploatowany, nie można więc mówić o sztampie.
Squid Game to miszmasz estetyk i tematów: pastelowe barwy i komiksowe uproszczenia spotykają się z bezwzględnością systemu i podziałami klasowymi. Trudno znaleźć tu konkretny temat przewodni, fabuła zostaje niejako przyklejona do scen rywalizacji, przez co wydaje się pełnić rolę drugoplanową.
Kino koreańskie jest mi znane równie słabo jak tajwański hip hop, więc ewentualne wschodnie konteksty siłą rzeczy muszę przemilczeć. Niemniej z perspektywy odbiorcy zachodniego, Squid Game to krwawa fantazja pozbawiona głębszych odniesień. To, że w jednej ze scen na biurku bohatera widać antologię tekstów Lacana, niewiele znaczy: to tylko ciekawostka, która nie odsyła dalej. Szkoda zmarnowanego potencjału - w serialu opowiadającym o klasie robotniczej rywalizującej o pieniądze ku uciesze krezusów, aż prosi się o szerszy komentarz czy przewrotną symbolikę. Niestety, puenta serialu mówiąca tyle, że biedni są zabawką w rękach bogatych, a klasy nawzajem się wyzyskują, to w dzisiejszych czasach żadna puenta.
Bohaterowie
Seria Piła miała swojego Jigsawa, ekscentrycznego mordercę z zachwianym poczuciem sprawiedliwości. Igrzyska Śmierci to charyzmatyczna Katniss Everdeen. Squid Game ma za to swojego Seong Gi-hun, głupiego i leniwego człowieka bez właściwości, który z zupełnie niewiadomych przyczyn, stał się głównym bohaterem koreańskiej superprodukcji. Czy chce się go oglądać? Niespecjalnie. Czy jest interesujący i wielowymiarowy? Zdecydowanie nie. Czy bez niego serial byłby pusty i pozbawiony wyrazu? Jeszcze raz - nie. Co prawda, bohater jest pewnego rodzaju everymanem, co pozwala skrócić dystans między ekranowym światem a widzami, ale jest to everyman w najgorszym tego słowa znaczeniu, jałowy i miałki.
Twórcy próbują zrekompensować jego braki mnóstwem innych bohaterów. Ci z kolei są irytująco jednowymiarowi i spełniają w zasadzie tylko z góry przypisane im przez scenarzystów funkcje. Jest więc ten zły i groźny (Deok-soo Jang), tyko zły (Lider), zabawna i szalona (Mi-nyeo), buntownicza (Sae-byeok). Dominuje tu czerń i biel, żadnych kolorów środka. Ten zabieg rodem z kreskówek, odziera Squid Game z psychologicznej wiarygodności. W efekcie nie ma specjalnie komu kibicować i całość śledzi się bez większego zaangażowania.
Fabuła
Serial ma oczywiście fabułę (to na plus), ale Squid Game ogląda się głównie dla scen gier, w których bohaterowie desperacko walczą o przeżycie ( i wielką forsę). Sekwencje fabularne są przeciągnięte, często wklejone na siłę i napompowane patetycznymi dialogami. Niewiele wnoszą do całego show i niemiłosiernie się dłużą. A szkoda, bo ciekawa historia w tle, kontrapunktująca krwawe zawody, mogłaby wznieść serial o kilka poziomów wyżej. Niestety, pod względem fabuły Squid Game przypomina, inny hit Netflixa, Dom z papieru – sceny akcji potrafią być pasjonujące, ale kiedy tempo lekko spada i zamiast wystrzałów pojawiają się dialogi, serial zaczyna przypominać brazylijską telenowelę.
Twórcy nieraz usiłują zrównoważyć ciężki klimat morderczych rywalizacji zabawnymi scenami, jednak wychodzi im to dość pokracznie i niewiarygodnie (brutalny i zły strażnik dostaje od uczestniczki reprymendę za brak poszanowania prywatności w damskiej toalecie, efekt co najmniej komiczny – jednak nie w takim wymiarze w jakim prawdopodobnie chcieli to widzieć twórcy).
Squid Game jako całość płaci za takie wtręty niewspółmierną cenę: czy głupkowato-śmieszna sekwencja warta jest tego, żeby rozwodnić zbudowany na wstępie klimat grozy i niepewności?
Suspens
Jak często bywa w przypadku takich produkcji, ważną rolę odgrywa tu zaskakiwanie widza przeróżnymi zwrotami akcji. Im jest ich więcej, tym większe emocje wzbudza serial, tym bardziej chce się włączyć kolejny odcinek.
Nie inaczej jest w koreańskiej produkcji, w której suspens goni suspens – czy to na poziomie całej konstrukcji fabularnej, czy losów konkretnego bohatera. Co jednak przynosi lekkie rozczarowanie, to sama jakość wszelkich plot twistów. Potrafią być one kompletnie oderwane od serialowej rzeczywistości, bądź tak wklejone na siłę, że budzą jedynie zażenowanie. Twórcy idą tutaj na całość niczym scenarzyści Ukrytej prawdy (wątek romantyczny i nieoczekiwane pokrewieństwo included, brakuje chyba tylko motywu ustalania ojcostwa) – i zapominają, że to nie ilość ma znaczenie, tylko jakość. Nie wychodzi to serialowi na dobre, bowiem tam gdzie ma wzruszać – śmieszy, a gdzie straszyć – nudzi.
Największym
problemem suspensów jest to, że niemal od początku wiadomo komu uda się
przetrwać a kto skończy marnie. Poczucie zagrożenia jest tu pozorne. To, że
niektórych bohaterów kamera lubi bardziej, a innych mniej, widać od początku. Zabiera to
niestety całą frajdę z oglądania rywalizacji. Uśmiercanie wyłącznie anonimowych postaci
to trywializm i asekuranctwo - w czasach gdzie pół świata widziało już Grę o tron czy The Wire, widzowie uznają za standard bezpardonowe traktowane także bohaterów pierwszoplanowych. Nawet w filmach superbohaterskich, herosi
nie mogą czuć się bezpiecznie. W tej kwestii Squid Game jest po prostu przestarzałe i naiwne.
Niewykorzystany potencjał
Motyw przewodni Squid Game jest aktualny i intrygujący, estetyka może się podobać. Muzyka elegancko płynie w tle (dla uważnych czytelników poprzedniego wpisu: jakiej muzyki słuchają czarne charaktery w serialu?), kolory i krew wylewają się z ekranu. Masowa popularność koreańskiej produkcji świadczy o tym, że widzowie są głodni rywalizacji na ekranie, bezpardonowej brutalności oraz bohaterów, z którymi będą mogli się utożsamić. Ale Squid Game. summa summarum, jest zwykłym niewypałem. Zapowiada się obiecująco, ale potem zawodzi na całej linii. Serial jest nudny i przewidywalny, pokraczny i nieudolny. Koreański hit to chaotyczna fontanna pomysłów, którą można obejrzeć z przymrużeniem oka. Szkoda jednak mrużyć oczy przy pastelowej wydmuszce, jeśli w tym samym czasie można obejrzeć wiele innych, o wiele lepszych seriali.
[1] https://www.bloomberg.com/news/articles/2021-10-17/squid-game-season-2-series-worth-900-million-to-netflix-so-far?sref=P6Q0mxvj