filmowo#2: Ekranowa (r)ewolucja






 

filmowo#2: Ekranowa (r)ewolucja

 

    Studio Warner Bros podczas CinemaCon potwierdziło, że powstanie druga część Batmana z Robertem Pattinsonem w roli głównej i Mattem Reevesem za kamerą. Jeśli więc ktoś jeszcze nie widział The Batman, to czas nadrobić zaległości, tym bardziej że film jest już dostępny m.in. na HBO Max. Warto zrobić to teraz, bo już za chwilę na afisz wrócą taśmociągi Marvela i wszyscy zapewne zapomną już o nowym Człowieku Nietoperzu. A szkoda, bo film jest wzorcowym przykładem tego, jak powinno wyglądać współcześnie kino superbohaterskie.

 


 

    Powiedzieć dzisiaj po prostu kino superbohaterskie, to w zasadzie nic nie powiedzieć. Zjawisko to rozrosło się do takich rozmiarów, że brakuje wystarczająco pojemnego określenia, które mogłoby oddać jego rozmiar i rozmach. Potrzebny jest cały słownik neologizmów, aby uporać się z opisywaniem tego trendu, który na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat zdominował masową wyobraźnię. Bohaterskie widowiska ocenia się innymi kategoriami niż klasyczne fabuły. Tu liczą się smaczki (easter eggs), występy gościnne (cameos), wierność z komiksowym oryginałem (bądź prowokacyjne eksperymenty z kanonicznymi motywami) i potencjał do spekulacji: jak potoczą się dalsze losy bohaterów (ogromny fanbase na całym świecie snuje często teorie ciekawsze od pomysłów samych scenarzystów)? 

    Komiksy, filmy fabularne, animacje, gry, rebooty, multiversa… Opowieści superbohaterskie to współczesna mitologia, a kolejne filmowe widowiska mnożą się na potęgę, bo baza postaci ze stajni Marvel Comics, DC czy Image to studnia bez dna. I mimo tego, że niemal każda z ekranizacji wygląda podobnie i oparta jest na podobnym schemacie, fanom to nie przeszkadza.

 

 

Batman moralnego niepokoju

 

  

    Widzowie nastawieni na film przeładowany eksplozjami, intertekstualnymi smaczkami i żartami sytuacyjnymi, mogą czuć się zawiedzeni. The Batman nie jest typową ekranizacją komiksu, ani nawet filmem w stylu Jamesa Bonda. Reeves bierze na warsztat motyw Batmana i tworzy z niego klasyczny thriller. Film ma gęstą atmosferę, Gotham jest opresyjne a Człowiek Nietoperz niepewny swoich kolejnych kroków. Nie ma co nastawiać się na beztroską rozrywkę i pastelowy festyn rodem z Marvel Universe. Nowemu Mrocznemu Rycerzowi na imię Zemsta i twardo stąpa po ziemi.

 


      To, co widzimy w najnowszym filmie o Batmanie, a więc zredukowanie komiksowej opowieści do formy filmu detektywistycznego, realistycznego i brutalnego, nie byłoby możliwe, gdyby nie wcześniejsza trylogia o Rycerzu z Gotham, którą nakręcił Christopher Nolan. Dokonał on prawdziwej rewolucji w kinie superbohaterskim, bo podszedł do sprawy inaczej niż poprzednicy. Wydestylował to, co w Batmanie najbardziej realne, zracjonalizował postać do granic możliwości. Tak się przynajmniej wtedy wydawało, bo Matt Reeves w swoim filmie idzie o krok dalej.

 

     Nolan w swoim Dark Knight Rises (a wcześniej też odrobinę w Dark Knight i Batman Begins), podnosi kino rozrywkowe do rangi kina społecznego. Kina, które komentuje panujące nastroje społeczne (rzezimieszki Bane’a jako metafora ruchu Occupy Wallstreet) i ilustruje jego wewnętrzne konflikty (rewolucja i anarchia w Gotham City), używając archetypowej symboliki przemiany i figury mesjasza (Batman zesłany na pustynię wraca, by ratować gothamską Sodomę i Gomorę). The Batman dziedziczy potencjał intelektualny po ostatnim ogniwie nolanowskiej trylogii. W najnowszym filmie, Człowiek Nietoperz walczy z kolejnym zamaskowanym liderem podziemnej rewolucji, Riddlerem, który próbuje oczyścić przeżarte korupcją Gotham City ze zdemoralizowanej elity politycznej.

 

 

    Riddler to prawdopodobnie najbardziej aktualny i wiarygodny – a przy tym przerażający i dosłowny – czarny charakter ze wszystkich superbohaterskich widowisk. Człowiek-Zagadka (w hipnotyzującej kreacji Paula Dano) jest do bólu prawdziwy, niemal wyjęty z telewizyjnego magazynu kryminalnego a nie z hollywoodzkiego hitu. Czy jakikolwiek w historii, komiksowy villian miał tak znajomą twarz?

 

    Co sprawia, że Riddler autentycznie przeraża to fakt, że jest głównym zagrożeniem nie tylko dla Batmana, ale dla zwykłych obywateli. Choć owładnięty obsesją, nie jest jednak czystym złem (powoduje nim pewne – choć skrzywione – poczucie sprawiedliwości), ale kimś w rodzaju rewolucjonisty Bane’a i Batmanem w krzywym zwierciadle (i tu znów kłania się nolanowski motyw z Dark Knight, czyli przedstawienie Jokera i Batmana jako dwóch stron jednego medalu). Czy w telewizyjnych wiadomościach nie ogląda się materiałów o samozwańczych rewolucjonistach i ich krwawych krucjatach? Czy internet nie wyprowadził z podziemia, prosto do głównego nurtu, idei spiskowych, a wraz z nimi prymitywnych wichrzycieli i manipulatorów (szalonej kampanii Riddlera nie tak daleko przecież do amerykańskich skandali w stylu Pizzagate[1] czy ruchu QAnon[2])?

 


 

    Postać Człowieka-Zagadki nie uosabia tylko jednego spaczonego umysłu: Ridllerów są tysiące, a sieć umożliwia im komunikacje i łączenie się w zorganizowane grupy. Skonfliktowane i pozbawione rzeczywistego przywódcy społeczeństwo, może wybrać jedynie między lepszym a gorszym złem: opowiedzieć się za skorumpowaną władzą albo za krwawym radykalizmem. Stąd rozsądną konkluzja Człowieka Nietoperza, że zemsta nie wystarczy, potrzebna jest nadzieja. Tylko czy w prawdziwym świecie jest na to miejsce? Film bezpiecznie konkluduje, że władza w rękach szaleńca przynosi chaos – nie odkupienie.


    Pod względem metafory społecznej Batmanowi blisko do Don’t look up: oba filmy bardzo sugestywnie ilustrują pewną problematykę i pewne, związane z nią, realne zagrożenie. Szkoda tylko, że tylko sporadycznie sztuka pop staje się sztuką interwencyjną.  Batman jest udany, bo nie poddał się dyktaturze ekranizacji i nie dał zamknąć się w gatunkowej klatce. Matt Reeves wpisuje superbohatera we współczesny kontekst – i poprzez niego – maluje ponury obraz naszych czasów. Przypomina nam, że nawet kino pop może mieć coś do powiedzenia i to, że udana rozrywka nie musi kończyć się na samej konsumpcji.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 



[1] Por: https://www.nytimes.com/interactive/2016/12/10/business/media/pizzagate.html

[2] https://demagog.org.pl/analizy_i_raporty/qanon-rok-po-burzy/?cn-reloaded=1