komiksowo#2: Egzamin z Marvela

 


Obłęd w pasach bezpieczeństwa

 

W poprzednim tekście zachwycałem się nowym Batmanem, więc teraz wypada powiedzieć co nieco o najnowszej produkcji Marvel Studios, czyli drugiej części Doktora Strange’a (pierwsza ukazała się w 2016). Czy udanej? Doktor Strange w multiwersum obłędu to widowisko w dobrze już znanej, sprawdzonej formule. Nie ma więc rewolucji, ale jest kilka rewelacji.

 

O ile wczesne filmy Marvel Cinematic Universe, utrzymane w konwencji origin, mógł obejrzeć niemal każdy – zarówno oddany fan, jak i kompletny ignorant, tak po kilkunastu Iron Manach, Spider-Manach i Avengersach, oglądanie pojedynczych filmów MCU ma mniej więcej tyle sensu co przeczytanie paru przypadkowych stron proustowskiego W poszukiwaniu straconego czasu.

Doktor Strange cierpi więc na tę samą przypadłość, co niemal wszystkie inne widowiska Marvela: jako kolejny odcinek gargantuicznej serii jest pasjonujący, ale jako niezależny film – zwyczajnie nieciekawy, zbyt przekombinowany i pokręcony. Uprzedzając ewentualne pytania, czy można od tego filmu zacząć przygodę z komiksową franczyzą – niestety nie można. Żeby w ogóle zrozumieć to, co dzieje się na ekranie, konieczna jest znajomość – oprócz oczywistego kanonu, czyli kilkunastu bądź nawet kilkudziesięciu wcześniejszych filmów MCU – zeszłorocznego miniserialu WandaVision oraz animowanej serii What if.., która przedstawia alternatywne wersje tego, co znamy z głównej linii komiksowych ekranizacji… Z życzliwości dla perfekcjonistów nie wspomnę o wzbogacającej seans znajomości komiksowych pierwowzorów, kultowego Spider-Man:The Animated Series, a także genezy Fantastic Four i Inhumans czy Illuminati. Smaczków jest całe mnóstwo, ale myślę, że nawet Stan Lee i Steve Ditko nie ogarnęliby wszystkiego.

Rozszyfrowywanie Doktor Strange w Multiwersum obłędu przypomina zdawanie egzaminu ze znajomości Marvela. A jak wiadomo nie od dziś – w parze z wielką wiedzą idzie wielka przyjemność z oglądania. 

 


 

 

Multipleksum

 

To, jaki potencjał ma motyw multiwersum, fani komiksowych serii wiedzą od dekad. Oczekiwania wobec Strange’a były więc ogromne. W pierwotnym zamyśle film miał być horrorem, jednak wytwórnia Disney nie wychyla się poza kategorię wiekową PG-13, dlatego Scott Derrickson, reżyser pierwszej części przygód komiksowego mistyka, zrezygnował z kręcenia sequela z powodu różnic artystycznych. Film dostał więc za kamerą Sama Raimiego (który nakręcił m.in. pierwszych trzech Spider-Manów z Maguire’em) i standardową kategorię wiekową. W efekcie jest horrorem tylko formalnie: w kadrowaniu i montażu widać estetyczne inspiracje klasycznymi horrorami w stylu Ptaków Hitchcocka, a muzyka Dannyego Elfamana zgrabnie potęguje atmosferę tajemniczości. Psychologicznej i metafizycznej grozy tu jednak niewiele – straszą jedynie jump scares.

Co jednak najbardziej zawodzi to niewykorzystany potencjał. Multiwersum w obecnym wydaniu to żadna rewolucja. Nie dajcie się nabrać, Doktor Strange w multiwersum obłędu to nadal klasycznie prowadzona opowieść, z faworyzowaniem perspektywy głównego bohatera i linearną chronologią. Alternatywne uniwersum to niestety wciąż jedynie część fabuły, a nie szablon kompozycji: nie następuje tu żadna decentralizacja narracji, ani przetasowania w hierarchii wątków. Znów więc to, co udaje się osiągnąć na kartach komiksów, zwyczajnie blaknie na dużym ekranie.

Pozostaje mieć nadzieję, że w którejś z innych rzeczywistości Doktor Strange dostaje kategorię wiekową R, wybujałą formę, którą nam nawet ciężko sobie wyobrazić i jest dokładnie takim Strangem, na jakiego zasłużyli fani.

 

 

Niezwykłą trudność sprawia mi ocenianie kolejnych filmów Marvela: traktuję je jako część większej całości, elementy dużej układanki, którą próbuje się ułożyć improwizując, nie mając pojęcia jak  będzie wyglądać efekt końcowy. Jest w tym element ekscytacji, jednak odnoszę wrażenie, że po kulminacyjnym Avengers: End Game, kolejnym filmom trudno wejść na właściwy tor. Nowe tytuły w jakiś sposób ze sobą korespondują, ale nie jest to poziom przenikania się, jaki znamy z wcześniejszych faz MCU. Być może zmienią to kolejne, zapowiedziane już widowiska. Mimo wszystko – dla fanów – Strange nadal pozostaje prawdziwą gratką: na ekranie pojawiają się postacie, na które widzowie czekali od lat, a odkrywanie wszystkich smaczków i hipertekstów daje frajdę, o jakiej inne filmowe serie mogą tylko pomarzyć.