literacko#2: Don Delillo "Cisza". Taka piękna katastrofa.


Temat apokalipsy, postapokalipsy, nowego Wielkiego kryzysu, kolejnej wojny światowej i zagłady naszej planety, od niepamiętnych czasów rozpala wyobraźnię pisarzy, filmowców, malarzy i twórców gier. 

Dla niektórych to temat niepojęty i nieodgadniony, dla pozostałych - chleb powszedni. Do tej drugiej grupy można śmiało zaliczyć amerykańskiego postmodernistę Dona Delillo.

Według pisarza apokalipsa zaczęła się już dawno temu. W dodatku trwa do dziś. I nie wygląda tak spektakularnie jak wyobrażali ją sobie artyści i dziennikarze. 

Don Delillo - kronikarz społecznej paranoi, wiwisektor współczesności

 

Amerykanin włoskiego pochodzenia to pisarz ze wszech miar współczesny, pomimo tego, że urodził się w 1936 roku i metryka mogłaby wskazywać inaczej. Urodzony na Bronksie wieloletni pracownik agencji reklamowej w każdej ze swoich książek, a napisał ich niemal dwadzieścia, próbuje dokonać syntezy współczesności.

Czy to przez pryzmat języka (Nazwy), sztuk wizualnych (Punkt Omega), strachu (Biały szum),  literatury (Mao II) i... sportu (Mecz o wszystko).

Zaliczany jest przez amerykańską krytykę do tzw. wielkiej czwórki amerykańskiej prozy, do której obok bohatera tekstu, należy jeszcze Cormac McCarthy, Thomas Pynchon i Philip Roth. Tamtejsi literaturoznawcy lubują się w przeróżnych rankingach (zresztą nie tylko literaturoznawcy - amerykanie jako naród uwielbiają statystyki, liczby i porównania, czego wyrazem jest miłość do sportów drużynowych takich jak futbol czy koszykówka, w których ilość prowadzonych zestawień danych przyprawia o zawrót głowy - stało się to nawet motywem jednej z powieści Delillo). Zawsze musi być więc najlepsza trójka, niepokonany duet, czy wielki kanon.

Niestety najmłodszy z wymieniowych autorów ma 85 lat - prędzej czy później krytycy będą musieli wybrać sobie (i czytelnikom) kolejnych żywych klasyków.


 

Ostatnia, przynajmniej jak na razie, książka Dona Delillo, w Stanach ukazała się równo dwa lata temu - u nas - w pierwszym kwartale tego roku.  

Nowa powieść - a w zasadzie mikropowieść - mistrza dialogów, pod względem formalnym nie jest niczym nowym. Jest dokładnie tym, do czego zdążył już przyzwyczaić czytelników: skondensowaną formą pełną dialogów, lapidarnych opisów przestrzeni i chłodnej, nieprzyjaznej atmosfery.

W przeciwieństwie do swojego kolegi po fachu - Michela Houellebecqa (którego najnowsza książka została chwilowo wycofana z polskich księgarń) - Delillo nie jest nazywany profetą. Jego dzieła nie przewidują przyszłości, a raczej analizują przeszłość bądź robią wiwisekcję teraźniejszości.

Nie inaczej jest tym razem - Cisza to bowiem bardzo kameralna, bo rozpisana zaledwie na niecałe sto pięćdziesiąt stron, pocztówka ze współczesności.

Amerykanin w swoim najnowszym dziele zadaje pytanie: kim będziemy kiedy wyłączą nam prąd i internet? Czy będziemy mieli o czym rozmawiać, a przede wszystkim czy jeszcze pamiętamy jak to się robi?

 

"Pozostali dwoje przez chwilę siedzieli w milczeniu. Diane zdała sobie sprawę, że nie umie tak siedzieć i milczeć z Martinem."

Delillo w Ciszy opisuje coś w rodzaju małej apokalipsy. Oto bowiem w zwykły, powszedni dzień gasną światła, przestają działać telefony, a obraz w telewizorze zastyga w bezruchu. 

Nie można obejrzeć meczu, posłuchać wiadomości, sprawdzić poczty, włączyć filmu. Co można zrobić? Chyba usiąść i porozmawiać. Ale z kim? O czym? Kiedy okazuje się, że wszystkie formy ucieczki od rzeczywistości znikają, nie wiadomo gdzie się podziać i co ze sobą zrobić. Czym się zajmiemy gdy nie będziemy mogli już "osiągać, posiadać, zdobywać, gapić się (...) i wyśmiewać"[1]?

 



"Jedną z możliwych dróg ucieczki jest kino. Powtarzam to moim studentom. Siedzą i słuchają."

 

To, co można,  i w zasadzie trzeba, zarzucić staremu mistrzowi amerykańskiej prozy, to zbyt przesadną podejrzliwość wobec wszystkiego, co nowe. "Im coś nowocześniejsze, tym mniej trwałe" - pisze w swojej najnowszej książce, zapominając, że bycie wrogiem nieustannego postępu jest bezcelowe.

Przy okazji Delillo powtarza stereotypowe przekonanie starszych pokoleń, według którego etap zmian, rozwijania się nowoczesnych technologii i związanego z tym przymusu adaptacji do zmieniających się warunków, jest tylko okresem przejściowym. Że potrwa on parę lat, a potem nadejdzie upragniony czas stabilizacji i komfortowej monotonii [2]. 

 

Don Delillo versus cyfrowi nałogowcy


Nie będzie zaskoczeniem jeśli napiszę, że sędziwy pisarz nie jest fanem mediów społecznościowych, środków masowego przekazu, nieustannej konsumpcji i kanonady bodźców. Same sobie nie są złe, bynajmniej - użyte z umiarem i w odpowiednich proporcjach mogłyby stać się remedium na wiele społecznych bolączek. 

Niestety tak się nie stało, bowiem ludzkość po prostu przedawkowała internet. Przedawkowała Tindera, Facebooka, znikające wiadomości, pornografię  i Instagrama. Ten ostatni ewaluował, a raczej zdegradował  do TikToka - portalu tak współczesnego, że powieści amerykańskich literackich kronikarzy mogą się schować. Portalu, który jest jak cała dzisiejsza popkultura w pigułce. Prezentuje treści efemerydalne, bezrefleksyjne, kompletnie nijakie i w zasadzie zupełnie przeźroczyste. 

Ale za to bodźcujące, otępiające i mnożące się bez przerwy, pączkujące, wyrastające same z siebie. Dzięki smartfonowi z dostępem do sieci nigdy nie będziemy się nudzić -  a przede wszystkim - zastanawiać. Chyba, że nad kupnem nowego towaru, który jest nam zupełnie niepotrzebny.

[1] J.Crary "24/7. Późny kapitalizm i celowość snu", Krakter 2022, s.57

[2] Ibidem, s. 63