Na prostotę powieści nie powinni się także obrazić zwolennicy ponowoczesnych eksperymentów. Wszystko z jednego prostego powodu: siła rażenia Stonera jest ogromna. Głównie dlatego, że autor wyprowadza ciosy z zaskoczenia.
„Miał czterdzieści dwa lata i dłużej nie oczekiwał, że coś ucieszy go w życiu, a przeszłości raczej wolał nie pamiętać”
Główny bohater tej wydanej w 1965 roku książki to typowy everyman usiłujący odnaleźć swoje miejsce w wielkim świecie. Człowiek mierzący się z wątpliwościami i metafizycznymi problemami, który jednak twardo stąpa po ziemi i ma świadomość tego, że życie, o jakim marzy, ma więcej wspólnego z literacką fikcją niż z tym, co go spotyka. Nie kreśli wielkich planów. Zastanawia się raczej, jak postawić kolejny krok, tak by nie skręcić przy tym kostki.
„Życie Stonera było znośne, a niekiedy wręcz szczęśliwe”
Wspinając się po szczeblach kariery akademickiej, protagonista dzieła Johna Williamsa z czasem odkrywa, że jego pasja daje mu schronienie przed atakującymi bez litości i bez zapowiedzi przeciwnościami losu. Wykładowca traktuje uniwersytet jako kryjówkę i enklawę, która jak wieża z kości słoniowej chroni go nie tylko przed niepowodzeniami w życiu miłosnym i osobistym, ale także przed zbierającą śmiertelne żniwa wojną światową.
Stoner to człowiek z krwi i kości, którym nikt nie chciałby być z wyboru, ale chcąc nie chcąc, rozpoznaje w nim samego siebie.
To na wskroś współczesny (!) Człowiek bez właściwości, któremu brakuje jednak ironii i dystansu musilowskiego Urlicha. Taki, który zastanawia się czasem, czy jego życie innym wydaje się równie śmiechu warte, jak samemu sobie i wiecznie cierpiący, bo wie, że na wszystko jest lekarstwo, tylko nie na błyskotliwość.
„Pożądanie i czytanie — zauważyła kiedyś Katherine. — I czego chcieć więcej?”
Truizm lepsze jest wrogiem dobrego, odbierany dziś jako wyświechtany i mający niewiele wspólnego z oczekiwaniami uczestników przesyconej bodźcami kultury Zachodu, wybrzmiewa tu gdzieś pomiędzy wierszami i prowokuje do stawiania pytań o definicję szczęścia.
Ta pozbawiona patosu książka jest także laurką wystawioną samej literaturze, która — jak żadna inna dziedzina sztuki (życia?) — pozwala zatrzymać chwilę, skrystalizować to, co ważne, opowiedzieć swoją historię i przekazać ją dalej. Stoner daje nadzieję, że nawet małe życie, przeżyte w zgodzie ze sobą, ma jakiś sens. Nawet jeśli ten wciąż znika nam z oczu i wymyka się z rąk.